You are currently viewing Zaprojektować przyszłość. Automatyzacja nie musi doprowadzić do technologicznego bezrobocia

Loading

Pandemia działa na proces robotyzacji dwutorowo. Z jednej strony zahamowała ją w wielkich halach fabrycznych, z drugiej – dała impuls do intensyfikacji „automatyzacji biurowej”. Czy już niedługo (prawie) wszystkich nas z pracy wyrugują roboty? I właściwie dlaczego – mimo trwającego od dekad procesu robotyzacji – wciąż jest tak dużo miejsc pracy?

Jak podaje portal WirtualneMedia.pl, Bank Pekao planuje w najbliższym czasie zwolnić 1100 pracowników. Kolejnym 1250 zamierza zmienić warunki zatrudnienia. Jest to związane z cyfryzacją usług instytucji. Cyfryzacją, która znacząco przyspieszyła podczas pandemii. Jaki ma związek pandemia z bankowością? Taki, że koronawirus wymusił częstsze korzystanie z usług elektronicznych. Zmiana przyzwyczajeń u dużej części klientów zostanie już na dobre. Mniej więc potrzeba będzie kasjerów obsługujących ludzi twarzą w twarz. I właśnie takich osób przedsiębiorstwa będą się pozbywać: pracowników, których zadania da się w pełni zastąpić programami, algorytmami i maszynami.

Według cytowanego przez RP.pl raportu Deloitte wydanego w 2019 roku, w ciągu poprzedzających publikację dokumentu 12 miesięcy podwoiła się liczba firm stawiających na automatyzację jakiegoś procesu swojej działalności. Według firmy doradczej w kolejnych trzech latach, które upłynęły od publikacji raportu, robotyzacja i automatyzacja miała zwiększyć wydajność pracowników o 27%. Oczywiście, pozbawiając jednocześnie pracy część z nich. Możemy się jednak domyślić, że ten scenariusz – w wyniku pandemii – w jakiejś mierze jest już nieaktualny. Zanim zastanowimy się, jak pandemia wpłynęła na automatyzację, a przez to – pośrednio – na zwolnienia w różnych branżach, musimy sobie zdać sprawę z pewnej rzeczy: automatyzacja nie jest procesem jednorodnym. Możemy go podzielić na co najmniej dwie kategorie. Koronakryzys na obie oddziałuje z przeciwnymi wektorami. Jednak zanim do tego dojdziemy, opowiedzmy sobie trochę o tym, czym jest automatyzacja.

Znikająca monotonia
Najprościej rzecz ujmując, automatyzacja to zastępowanie lub wspomaganie pracowników przez roboty lub programy komputerowe w procesach zawodowych, które są rutynowe. Robotyzacji bądź automatyzacji najłatwiej więc podlegają prace powtarzalne, monotonne, czynności, na które można stworzyć algorytm.

Jednak – jak wyżej wspomniałem – automatyzacja dokonuje się w różnych przestrzeniach. Pierwszą z nich są hale fabryczne. Przy taśmach montażowych coraz rzadziej można spotkać pracujących ludzi, a coraz częściej – wielkie przemysłowe roboty. W wielu miejscach zdarza się tak, że przy taśmie produkcyjnej obok siebie pracują zarówno wielkie maszyny, jak i wspomagający je – w czynnościach wymagających większej zręczności czy też pewnej oceny – ludzie.

Jednak wraz ze wzrostem mocy obliczeniowych maszyny wypierają z fabrycznych hal coraz więcej pracowników. Istnieje już przecież całkiem sporo fabryk, w których prawie w ogóle nie ma ludzi, a przedmioty takie jak samochody, pralki czy lodówki powstają w rytmach robotycznego tańca potężnych i precyzyjnych maszyn.

Roboty coraz częściej pojawiają się również w centrach logistycznych. Na przykład w Gliwicach powstaje nowoczesne centrum przeładunkowe Amazona. Na powierzchni 210 tys. metrów kwadratowych (30 boisk piłkarskich) z ludźmi będzie współpracować prawie 4 tys. robotów.

Dla właścicieli kapitału zalety takich automatów są oczywiste: nie trzeba im płacić, nie stworzą związków zawodowych, nie zachorują, mogą pracować przez 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu, do momentu konserwacji. Dlaczego więc jeszcze nie we wszystkich fabrykach w Polsce i na świecie zamiast ludzi nie stoją wyposażone metalowe ścięgna i pneumatyczne mięśnie maszyny? Ponieważ ich zakup jest stosunkowo drogi. Ostatnie 30 lat w Polsce były latami eksploatowania taniej siły roboczej. Mówiąc brutalnie – Polacy byli tańsi niż roboty.

Jednak to zaczyna się zmieniać. Polscy pracownicy są coraz drożsi. Z roku na rok rosną nasze pensje, co zachęca właścicieli kapitału do poszukiwania oszczędności. Tu z pomocą przychodzi rosnąca moc obliczeniowa i taniejące maszyny. A te tanieją, ponieważ coraz więcej się ich produkuje (a wraz ze wzrostem skali produkcji firmy przeznaczają więcej zasobów na usprawnianie tej produkcji). Do tego dochodzi presja innych firm, które również się robotyzują. Mamy więc do czynienia z pewnego rodzaju kapitalistycznym wyścigiem zbrojeń. A w zasadzie: z wyścigiem robotów.

Roboty w biurach
Praca to jednak nie tylko hale fabryczne i magazyny. To także biura i punkty obsługi klienta, a tam zamiast robotów – jak w kreskówce Jetsonowie – wkracza internet oraz odpowiedni interfejs. Automaty będą zastępowały również konsultantów na liniach telefonicznych. Profesor Andrzej Sobczak, kierownik Zakładu Zarządzania Informatyką w Szkole Głównej Handlowej, w wywiadzie dla serwisu PAP Nauka w Polsce stwierdził, że obecna technologia tak zwanych voicebotów pozwala już dość sprawnie komunikować się z klientami, a same voiceboty są w stanie zrozumieć również regionalne dialekty. Coraz więcej firm wprowadza do swojej oferty chatboty, z którymi chętnie nawiązują kontakt członkowie najmłodszej generacji. Jedna z polskich firm stworzyła program, który na podstawie danych podawanych przez pacjenta jest w stanie postawić wstępną diagnozę. W przyszłości takie programy mogą stanowić pierwsze sito diagnostyczne najpierw w prywatnych firmach świadczących podstawowe usługi zdrowotne, a później zapewne należy się ich spodziewać w publicznej służbie zdrowia.

Co jeszcze można automatyzować? Bardzo wiele rzeczy: procesy logistyczne, zadania księgowe, migracje danych między systemami. Automaty potrafią pisać już teksty dziennikarskie. Te jednak wciąż ograniczają się do prostych, łatwych do zrutynizowania informacji, na przykład raportów giełdowych albo prognoz pogody.

Jak pandemia ma się ma do procesów robotyzacji? Cytowany przez „Rzeczpospolitą” wiceprezes Abile Consulting Mariusz Gołębiewski twierdzi, że firmy, które na początku pandemii były w procesie zakupów robotów, w trzech czwartych przypadków nie będą w stanie sfinalizować tej inwestycji. Według portalu Money.pl rok 2020 charakteryzował się gwałtownym tąpnięciem na rynku robotyzacji. Liczba instalowanych robotów spadła o połowę w porównaniu z rokiem 2019. Stało się tak z powodu rosnącej niepewności na rynku i procesu zachwiania łańcuchów dostaw, związanego z początkiem pandemii. Z drugiej strony pandemia wzmogła presję na migrowanie do internetu wielu naszych aktywności, które wykonywaliśmy częściej „w realu”. Chodzi nie tylko o korzystanie z banków, lecz także o zakupy czy spotkania.

O ile więc robotyzacja „magazynowa” będzie nadrabiać stracony przez koronawirusa czas (a jest co nadrabiać, według danych rządowych w porównaniu do państw ościennych na 10 tys. osób pracujących w przemyśle w Niemczech przypadało 338 robotów, na Słowacji – 165, w Czechach – 135, w Polsce tylko 42), o tyle robotyzacja procesów biznesowych oraz wirtualizacja usług w wyniku pandemii się pogłębiła. Choć zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku nastąpiło pandemiczne „kaszlnięcie”, to w obszarze usług zdalnych pandemia z pewnością przycisnęła pedał zmian.

Dzisiejsze obawy 60 lat temu
Zerknijmy teraz do danych i zobaczmy, czy na horyzoncie naprawdę widać już brzask technologicznego bezrobocia. Daren Acemoglu w artykule naukowym napisanym wspólnie z Pascaulem Restrepo stwierdza, że w Stanach Zjednoczonych, w miejscach, w których proces robotyzacji był szczególnie zauważalny, jeden dodatkowy robot na tysiąc pracowników zmniejszał wskaźnik zatrudnionych w stosunku do populacji o 0,2%, a płace pracowników aż o 0,42%.

Z drugiej strony mamy niezwykle intersujący esej jednego z najbardziej znanych ekonomistów na świecie, Davida Autora, pod wiele mówiącym tytułem Why Are There Still So Many Jobs? („Dlaczego wciąż istnieje tak wiele miejsc pracy?”). Autor rozpoczyna tekst cytatem z artykułu z „Time” z 1961 roku: „Liczba straconych miejsc pracy z powodu bardziej wydajnych maszyn to tylko część problemu. Wielu ekspertów bardziej niepokoi to, że z powodu automatyzacji gospodarka nie będzie w stanie wykreować wystarczająco dużo nowych zawodów. (…) Dużą część utraconych miejsc pracy w przemyśle zastępuje z nadwyżką podaż pracy w branży usługowej i w biurach. Ale automatyzacja zaczyna wdzierać się i tam, wypierając również pracowników biurowych. (…) W przeszłości nowe branże zatrudniały znacznie więcej osób niż te, które znikały. Jednak ten mechanizm przestał działać w przypadku nowych branż”.

Ten głos sprzed 60 lat, głos pokolenia obserwatorów gwałtownej mechanizacji i robotyzacji procesów produkcji w amerykańskich halach fabrycznych, brzmi niemal dokładnie tak samo jak głosy wielu ekspertów dzisiaj. Okazuje się, że tezy, które nawet ja sam ze sporym przekonaniem stawiałem zaledwie kilka lat temu, opierają się na tych samych przesłankach, co tezy z artykułów nieco młodszych niż moi rodzice. Dlaczego więc „wciąż istnieje tyle miejsc pracy”? Zanim przejdziemy do odpowiedzi na to pytanie, wynotujmy kilka bardzo ciekawych spostrzeżeń z artykułu Davida Autora.

W 1900 roku 41% siły roboczej w Stanach Zjednoczonych zatrudnione było w rolnictwie. W XXI wieku w rolnictwie pracuje… 2% Amerykanów, przy jednoczesnej znacznie większej produkcji żywności. Ekonomista przytacza też przykład rosnącej w siłę branży motoryzacyjnej. Samochody pozbawiły pracy woźniców, rekompensując ich pracę pracą kierowców. Masowa produkcja (i robotyzacja sektora produkcji) samochodów z kolei nie tylko pozbawiła pracy część osób pracujących przy taśmach montażowych. Stworzyła również wiele zawodów i branż tylko pośrednio związanych z samymi samochodami: od mechaników, przez policjantów drogówki, pracowników stacji benzynowych, pracowników wylewających asfalt, inżynierów budujących mosty itd. Posiadanie samochodu natomiast wpłynęło również na umacnianie się branży turystycznej, motelowej, rekreacyjnej i rozrywkowej.

Dlaczego wciąż jest tak wiele miejsc pracy?
Według ekonomisty relacje między sytuacją pracowników a automatyzacją są bardzo złożone. Jeżeli automatyzacja procesów tylko uzupełnia zadania pracowników, to podnosi ich wydajność, a w efekcie podnosi również ich pensje.

Jeżeli natomiast zadania pracowników podlegają w pełni automatyzacji, to są oni w oczywisty sposób na przegranej pozycji. David Autor podaje przykład robotnika fizycznego, który co prawda potrafi kopać rowy łopatą, ale jednocześnie nie umie obsługiwać koparki. W przypadku rozpowszechnienia się koparek jego pensja będzie spadać, a miejsce pracy będzie potencjalnie zagrożone.

Robotyzacja może doprowadzić do obniżenia pensji niektórych pracowników, jak również do masowych zwolnień. Jednocześnie część pracowników zyskuje dzięki niej podwyżki, a te trafiają następnie na rynek, co może stymulować popyt na kolejne usługi i produkty. Ponieważ – jak zauważa David Autor – choć dzięki automatyzacji pracujemy mniej niż kiedyś, nasz odpoczynek również wiąże się z wydawaniem pieniędzy. W czasie wolnym kupujemy, jeździmy na wakacje, chodzimy do restauracji. To wszystko zwiększa zapotrzebowanie na pracowników.

David Autor nie deprecjonuje jednak problemu nierówności. Jest ona zresztą jednym z jego zainteresowań badawczych. Dostrzega słuszność argumentów części ekonomistów, którzy podkreślają, że automatyzacja ma potencjał tworzenia „podklas” na rynku pracy. Autor widzi w tym jednak źle zorganizowany model gospodarczy. Tak, robotyzacja – na co wskazuje wielu ekspertów – ma potencjał tworzenia nierówności ekonomicznych. Rolą polityk publicznych jest natomiast redystrybuowanie tworzonego bogactwa.

Zarządzać przyszłością
Wróćmy więc do Polski w czasie pandemii. Jak wspomniałem, w Polsce na 10 tys. pracowników przemysłu przypada 40 robotów, a w Niemczech – prawie 340. Czy z powodu tej dysproporcji w Niemczech szaleje technologiczne bezrobocie? No cóż, nie. A co z pandemią? Z pewnością przyspieszy ona niektóre aspekty robotyzacji, z silnym uwzględnieniem wirtualizacji części usług. Samo w sobie nie musi to być złym zjawiskiem. Jednak nie można naiwnie liczyć, że wolny rynek sam rozwiąże problemy, które tworzy. Puszczenie rynku samopas kończy się tym, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych – rosnącymi nierównościami, odjeżdżającą klasą wyższą, pogrążoną w stagnacji klasą niższą i topniejącą klasą średnią. Choć geneza tego procesu jest złożona, jego część eksperci składają na karb automatyzacji: z jednej strony erozji licznych, nieźle płatnych miejsc pracy w przemyśle, z drugiej – podażą świetnie płatnych miejsc pracy w nowych technologiach.

Ważne jest więc, żebyśmy nie dopuścili do tego, żeby proces robotyzacji dział się zupełnie spontanicznie. Jeżeli wiemy, kto potencjalnie jest najbardziej wrażliwy na automatyzację (osoby wykonujące powtarzalne czynności, które w całości mogą zostać w przyszłości zastąpione przez maszyny), to właśnie na nich władze publiczne powinny koncentrować swoją uwagę. Można sobie wyobrazić bardzo wiele rozwiązań, które będą wspierały takich pracowników, na przykład program przebranżawiania takich osób. Być może odpowiedzialność za taki proces powinna spoczywać na barkach tych przedsiębiorstw, które się robotyzują. Możliwe jest również wsparcie publiczne dla firm łączących „stare” zadania pracowników z ich nowym komponentem robotycznym. Istotne jest również to, aby cały system przygotować na zmiany. Państwa powinny kłaść nacisk w edukacji na te branże, które dobrze rokują w przyszłości, jednocześnie starając się wygaszać te kierunki kształcenia, które z dużym prawdopodobieństwem zostaną za dekadę lub dwie zdominowane przez automaty. Wiemy, że przyszłość do nas przyjdzie, nie powinniśmy być reaktywni wobec sytuacji, o których wiemy, że i tak się zdarzą; powinniśmy wpisywać je w swoje działania już dzisiaj.

Robotyzacja nas nie ominie. Jednak, aby posłużyła możliwie dużej liczbie osób, a nie tylko niewielkiej grupce beneficjentów, potrzebne są mądre regulacje. Sam wolny rynek nas nie zbawi, nie warto ryzykować, bo na szali jest dobrostan setek tysięcy, jeśli nie milionów ludzi.

Kamil Fejfer
dziennikarz piszący o ekonomii i gospodarce. Współpracuje z „Newsweekiem”, Krytyką Polityczną, NOIZZem, WP Opinie, „Pismem”, „Dwutygodnikiem”, „Gazetą Wyborczą”, „Vice”, F5. Autor książek „O kobiecie pracującej” oraz „Zawód

Ilustracja do tekstu: Mixabest, źr. Wikimedia, lic. CC BY-SA 3.0